Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 071.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

pani nawet nasza, ani opat Aron, ani święty nasz męczennik Wojciech, gdyby z grobu wstał, nie potrafiłby pewnie... cóż ja?
Gdy spadną ich głowy, a gniew się pański uśmierzy, gdy król ochłonie — a! zaprawdę — posłyszemy może, jak to już nieraz bywało, żal i ból po czasie. Aliści one nie wskrzeszą.
Teodora ciągle na ziemi leżąc, twarz sobie zakrywszy rękami, zanosiła się od łez i łkania — jęki jéj stokroć wymowniejsze były niż słowa.
Zadumał się Sieciech — królowa tulić i pocieszać ją zaczęła, lecz wszyscy z nią razem płakali...
Trwało to dość długo, gdy dziewczę, które się zdało bezmyślne i z bólu zdrętwiałe, zerwało się nagle, oczy jéj zaczerwienione, ale oschłe z łez błyszczały ogniem jakimś i męztwem wielkiém — chwyciła za rękę królowę i namiętnie całować ją zaczęła.
— Pani moja miłościwa! słyszeliście co mówił ojciec, on króla zna... król sam straconych będzie żałować. Odważ się pani! ocalmy ich, mimo wiedzy króla... dla niego samego — ocalmy ich!...
Rzuciła się znowu na kolana.
— Wiem, słyszałam — mówiła — że ich w więzieniu tracić mają.
Nikt wiedzieć nie będzie... Ty rozkazać możesz, niech kat rękę powstrzyma, niechaj zo-