Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 075.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tknięty był tak wielką królowéj ofiarą, tak serdeczną i piękną.
Patrzał na nią ze zdumieniem, poszanowaniem i z niedowierzaniem razem.
— Wiem ja co czynię — dodała Emnilda — wiem, że moja zwiędła twarz naprzykrzyła się już może panu mojemu, że nieposłuszną może mnie wygnać z przed oczów swoich. Jedyne szczęście moje, dzieci i jego postradać mogę — ale nie nakazałże Chrystus Pan nasz i Zbawiciel, ofiary czynić z siebie, tak jak on sam za nas się stał ofiarą??
Opat słuchał zdumiony — powoli głowę począł uchylać przed królową... ręce na piersiach założył, cofnął się krok...
— Nie grzech popełnisz, miłościwa pani — rzekł — ale zasługę mieć będziesz u Boga. Sumienie twe mocą kapłańską rozwięzuję.
Lecz... choć królowéj naszéj, choć pani — choć żonie wielkiego Bolesława, znajdzież się człowiek tak śmiały a tak pobożny, coby chciał być posłusznym?
Ważysz, miłość wasza — wiele, a no ten co cię posłucha, wbrew rozkazowi pańskiemu, więcéj jeszcze ważyć musi — głowę i życie.
Nim domówił tych słów opat, na twarzy królowéj radość zabłysła.
— Ojcze — zawołała — to sprawa moja — ja sama odpowiem za wszystkich, ja jedna będę winną.