Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 078.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W jednéj z tych izb właśnie, u trzecich drzwi od wnijścia, na garści słomy, w ciemnościach leżeli teraz Jurga i Andruszka. Znosili oni mężnie niedolę swoją, już się nie spodziewając ocalenia.
Dwa razy kapelan królewski przychodził spowiadać ich i do skruchy nakłaniać. Niepotrzebowali oni namowy jego, dawno wytrzeźwieni z chwilowego szału, biedni młodzieńcy, patrzali mężnie na to co ich czekało. W téj ostatniéj godzinie serca się im otworzyły i oczy. Oba się winnémi czuli, a poczciwa miłość braterska wzmagała się jeszcze. Jurga siebie obwiniał, Andruszka, jako starszy winę kładł na się, każdy gotów był na śmierć z rozkoszą, gdyby nią mógł brata ocalić.
Leżąc na słomie obok siebie trzymali się za ręce i liczyli chwile pozostałe. Za każdym szelestem w podziemiu zdawało się, że oto krwawy pieniek o drzwi uderzy i oznajmi: na śmierć iść pora.
W więzieniu ciemność panowała bezdenna; żaden najsłabszy promyk do niego nie wdzierał. Cicho téż było jak w grobie, najmniejszego szelestu. Straż stała na zewnątrz, w szyi ciągle prawie było pusto.
— Gdyby król nas był dopuścił do siebie — mówił Andruszka — gdyby mi przed sobą mówić pozwolił, pewien jestem, że łaskębym był dla ciebie wyprosił. Tyś młodszy, przy mnie władza była,