Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 082.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mój ojcze — rzekł Andruszka smutnie — nie pozostało nam o nic prosić, chyba o modlitwy za dusze nasze.
— To obowiązek kapłański — odezwał się opat. — Wprawdzie — dodał — nadziei mieć trudno, tam gdzie żadne prośby ani żywych ni umarłych, nie pomogły nic — przecież człowiek do ostatniego tchnienia w miłosierdziu bożem i cudach opatrzności powinien mieć nadzieję.
Słowa ostatnie wymówił opat z naciskiem jakimś i znacząco, a więcéj jeszcze nad nie, wzrok jego mówić się zdawał. Andruszkę tylko uderzyło to, że opat wspomniał prośby umarłych!
— A któż umarły mógł wstawiać się za nami? zapytał ze smutnym uśmiechem. Ludzie z grobów nie wstają.
— Tak było — począł mówić opat — i słuszną jest rzeczą, byście dla pociechy waszéj o tém wiedzieli. Stryj wasz Janko, starzec dogorywający, dowiedziawszy się o nieszczęściu, które rodzinę dotknąć miało, mimo wieku i choroby, na koń kazał się wsadzić, i jechał do króla prosić za wami. Jechał dniem i nocą do Poznania, a zmarł w drodze i umierając synowi polecił, by go trupem zawiózł przed króla, i trup jego mówił za wami.
Bracia zdumieni spojrzeli po sobie.
— Któżby się tego po tak zagniewanym stryju mógł spodziewać? — szepnął Jurga.
— Cóż król na to? — spytał Andruszka. Opat