Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 083.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zmilczał, domyśleć się łatwo było, spuścili oczy dwaj bracia.
— Ojcze mój — odezwał się Andruszka — nie płaczę ja po życiu, ani pańskiemu wyrokowi złorzeczę, karząc mnie król by zadość uczynił sprawiedliwości. Jam był głową domu, na mnie jednego spaść była powinna pomsta i gniew pański. Jurga powinien był zostać i ocaleć, abyśmy całym rodem nie ginęli.
— A! niechby los ten padł na mnie — przerwał Jurga — jam więcéj winien, bom się dał szwabowi pierwszy pociągnąć.
W téj chwili, jakby korzystając ze światła, które im w oczy sobie spojrzeć dozwalało, dwaj Jaksowie wejrzeli na się, ręce sobie nagle zarzucili na ramiona, głowy ich sparły się na sobie, i w uścisku tym, słychać było jakby nierycerski jęk boleści.
Opat stał poruszony, milcząc. Ryba nawet, wielkiemi oczyma swemi wpatrywał się ciekawie w braci, których przywiązania widok, zdawał się dlań rzeczą niepojętą. Widział on wielekroć dwóch wspólników zbrodni, którzy winę i karę wzajem na się zrzucać usiłowali, ale nie zdarzyło mu się nigdy spotkać ludzi, coby na śmierć idąc, wyręczać się i jeden za drugiego ginąć chcieli.
Potrząsał głową, jakby nierozumiał czy nie wierzył.
— Miejcie nadzieję w miłosierdziu Bożem, ci-