Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 084.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

cho wyszepnął opat i podniósł ręce do błogosławieństwa. Bracia poklękli na słomie, zniżyli głowy, skupione razem, a kapłan, po cichu szepcząc modlitwę, krzyż zakreślił nad niemi.
Oba przyczółgali się, aby rękę jego ucałować, a gdy się zbliżyli doń, mógł raz jeszcze powtórzyć im dobitnie po cichu.
— Módlcie się — i — miejcie nadzieję! miejcie nadzieję!
Zatém żywo się zawróciwszy wyszedł zaraz i Ryba drzwi za nim zatrzasnąwszy, drąg założył. Zostali znowu w ciemnościach, słaby tylko promyczek jakiejś nieokreślonéj téj nadziei im przyświecał. Czuli, że nie byłby może przyszedł do nich, gdyby nie miał im z sobą przynieść jakiejś otuchy.
— A! jeden z nas ocaleje może? — zawołał Jurga...
Andruszka milczał.
— Biedny stryj Janko — rzekł po chwili — i jemuśmy mimo woli i wiedzy, śmierć przyspieszyli, a król, i jemu nawet ubłagać się nie dał... I jakże tu mieć nadzieję?
— Tak — to prawda — potwierdził Jurga. — Ksiądz przyszedł, aby nas pocieszyć dobrém słowem, pewnie dla tego, że koniec i oprawca blizki. Dziej się wola boża.
— To najpewniéj — mówił Andruszka.
I milczeli.