Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 094.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

żać się nie było bezpiecznie. Uchwycił drewna kawał leżący przed kominem i milcząc przyrzucił go na ognisko. Stanął potém przy niém, ręce założył na piersiach i patrząc w oczy panu, głową pokręcał.
— Psy całą noc wyły... — począł nieśmiało — wilcy nabrali takiego zuchwalstwa, że pod sam gród podchodzą... Musieli tu zwietrzyć trupy... Koło ciemnic téj nocy się coś bardzo ruchano...
Pokiwał głową. Bolesław spojrzał nań, karzeł zamilkł.
— Przybył tam kto nowy na zamek? — spytał Bolesław cicho.
— Pełno, miłościwy panie, pełno... Objedzą nas do pruszynki... Z Czech któryś ze Sławników znowu, koni pewnie czterdzieści, z Rusi Turowski kneź, koni z pół sotka, z Niemiec bawar jakiś, zbroi z pół kopy... od Wendów starszyzna, chyba téż z sorok głów... Za to Sreniawy i Pobogi pogniewali się na miłość waszą i wypowiedziawszy wojnę, pojechali się na nią sposobić... To dopiero będzie wojna!.. Słychać, że dwa tysiące komarów i trzy tysiące much w pomoc sobie przybrali... i już to wojsko ciągnie... Z bocianami do nas na wiosnę przylecą, to dopiero krwi utoczą! aż strach!..
Zyg miał zwyczaj sam się śmiać naprzód z żartów swoich, aby drugich ryhotaniem do śmiechu pobudzić — i teraz uczynił to, aby panu do-