Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 096.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się poprzysięgła zgoda i przyjaźń, pokoju nie będzie nigdy...
Uśmiechnął się opat łagodnie.
— Nic teraz nie grozi nam — rzekł — cesarz gdzieindziéj ma dosyć do czynienia, a król Bolesław dość mocen jest, aby się nie obawiał nikogo, nawet cesarza.
— Mocen! mocen!.. — powtórzył król — ojcze mój, moc ta moja jest jako sznur naprężony... twardy on jak żelazo... prawda... aliści co chwila grozi pęknięciem... Trwogę muszę siać, abym sam jéj nie miał...
Zamilkł patrząc w ognisko i dodał jakby pytając.
— Jaksów stracono?
Czuć było, że ich miał na myśli, że oni to, nie wojsko cesarskie, byli dlań tą nocną zmorą.
— Ja nie wiem... — rzekł opat krótko.
— Tak! zginęli... — dodał Bolesław — zginęli! Szkoda mi ich... ale nieubłaganym być musiałem. Rycerstwo żelazną dłonią trzymać potrzeba, lub jak stado wilków się rozwydrzy. Straciłem nie tych dwu Jaksów, ale cały ich ród... poszli precz oni, idą ich powinowaci... Ubędzie mi rąk i serc dzielnych, przyrośnie gniewu i niechęci...
— Miłościwy panie — przerwał opat — co się stało, rozważać już zapóźno...
— Mój ojcze — mówił nie dając sobie przerywać Bolesław — królewska wola, gdy ją raz