Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 106.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zdawał się obojętnym na to, co się w koło niego działo.
Sieciech się doń przybliżył.
— Gdzie król? — spytał Pobóg — dla czego nie przybywa?
— Będzie za chwilę — odrzekł Sieciech. — Panie mój — szepnął na ucho, pochylając się ku niemu — jestli to prawda co słyszę, że chcecie dwór opuścić? Drużyna wasza stoi przed drzwiami!
— Tak jest — niezawodnie — krótko odrzekł Pobóg — jadę.
— Dla czego?
— Wy to wiecie...
— Król dziś — bardzo posępny — nie pora.
Ramionami ruszył Pobóg.
— Nie ulęknę się — zamruczał — głowę mi może wziąć!
— Sreniawy i Lisy, pojechali w milczeniu nie żegnając pana — zamruczał Sieciech — tak lepiéj...
— Co komu lepiéj — odparł Pobóg.
Wtém stał się ruch wielki, gwary umilkły... w nieładzie rozproszeni zaczęli się ustawiać gromadkami, zdala słychać było stąpanie ciężkie, powolne, i szelest jakiś, jakby szat jedwabnych.
W oddaleniu ukazał się król, okryty sobolą szubą podpasaną, z kołpakiem na głowie. Pod tém zwierzchniem okryciem miał drugą suknię wełnianą, bramowaną złotem, a u pasa mały ów