Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 118.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mierki. Ścigano się końmi, wyzywano na bary, a gawiedź zdala się przypatrywała.
Gdy się to działo w podwórcach, w małéj izdebce przy dworcu, na rogu zabudowań, siedziało dwóch ludzi, w których z ubioru poznać było można duchownych.
Jeden z nich wychudłym był i przygarbionym, twarz miał żółtą, zasępioną i napiętnowaną jakąś zgryźliwością kwaśną i gniewną. Ściśnięte usta jego wyrażały kryte szyderstwo i nieubłaganą złośliwość. Skulony siedział u stołu, na którym widać było rodzaj pulpitu i obok niego leżące narzędzia, jakich naówczas do pisania używano; natarte farby w miseczkach, pióra i pęzle, noże i zrzynki pargaminu, sznury jedwabne i kawały wosku.
Ogromne, wyschłe, posmolone ręce z długiemi palcami, trzymał ściśnięte pod brodą, podpierając niemi głowę, któréj siwe, błyszczące oczy zwrócone były na siedzącego naprzeciw człowieka.
Ten zdawał się świeżo przybywać z długiéj podróży. U drzwi stał kij krzywy, futrzana leżała czapka i płaszcz czarny lisami podbity.
Był to mężczyzna w sile wieku, duchowną suknią okryty, ale do kapłana skromnego niepodobny twarzą, barczysty, postawy rycerskiéj, zuchwałego wejrzenia, twarzy okrągłéj i jakby nalanéj. Czarna suknia i wygolona głowa same tylko w nim duchownego wskazywały.