Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 125.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dzień i noc myśli o jéj odzyskaniu... — zawołał ksiądz cicho, potrząsając głową. — A nie maż on tam całego zastępu Sławników, z których tu jeden wisi przy dworze? Ma on swoich i w Kijowie, i wszędzie...
Zżymnąwszy się wstał ze stołka gość i rzucił rękami, jakby milczącém przekleństwem.
— Więc nie ma nań rady? — zawołał. — A nie można jawnie, nie godziż się przeciw temu zdrajcy i okrutnikowi stawić sideł jak na zjadliwe i krwi chciwe zwierzę?
Ksiądz nierychło odpowiedział.
— Sam on sobie dół może wykopie...
Wyrazy te obudziły w mnichu zajęcie i ciekawość gorącą, usiadł znowu na stołku i przybliżył się do księdza.
— Sądzę — szeptał ten daléj — że chyba pobożność królowéj i jéj cnoty dotychczas ratowały go od zguby. Ale téj czcigodnej pani, córce Dobromira, pono się gotuje los córki Rygdaga i matki Bezpryma... dni jéj tu policzone. Niedość temu bykowi niewolnic i nałożnic, zwiędła królowa już mu się codzień więcéj przykrzy. Gdy jéj na grodzie nie stanie, piorun z niebios uderzy w to gniazdo nieprawości...
— O! może być... może... — uśmiechając się złośliwie dokończył szeptem ledwie dosłyszanym, z widoczną radością ksiądz — tak! może to być! Piękna córka markgrafa Ekarda niedarmo bawi