Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 134.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dwie ręce, bo posyłam i tam, gdzie o tém wiedzieć potrzebują... Zresztą maluczki służka boży, stworzenie biedne i drobne, ocalam się tém, że mnie nie widać nawet... Nieraz — mówił daléj ze śmiechem — nieraz szukano tego zdrajcy, co wydał tajemnicę, śledzono na wsze strony... i ja pilno téż szukałem razem z niemi... nikomu ani na myśl nie przyszło mnie posądzać!
— A gdyby?.. — zapytał mnich.
— Gdyby? mówicie?.. — dodał ksiądz Petrek spokojnie. — Nie jestżem ja kościoła mojego sługą, obowiązanym zań dać życie? Wiem, że za duszę moją odprawionoby dziesięć razy tyle mszy, ile mam lat... o duszy zbawienie trwogi nie mam. Miałżebym dbać o mizerne ciało? Jestem jak żołnierz postawiony na straży, który wodzowi winien życie... i da je z ochotą...
Pokazał suknię swą. — Wziąłem tę zbroję... i walczyć muszę do końca.
To mówiąc przeżegnał się, ręce złożył i zdał się modlić w duchu.
Twarz jego, która w czasie rozmowy często odrażała szyderstwem i złością tłumioną, wypogodziła się, stała spokojną a bezbarwną.
Chytre to człecze było w istocie żołnierzem, wpadającym chwilowo w zapał bojowy, lecz rychło odzyskującym krew zimną, aby nie utracić siły.
I znowu pocichu rozpoczęła się rozmowa,