Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 145.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się jakby sam do siebie... Potém z towarzyszem patrzali sobie w oczy długo, i głowami potrząsali prychając.
— Co ja mam gadać to, czego niepowinienem wiedzieć? — zamruczał kat — a mnie co do tego? Mnie tylko żal odzieży ich coby mi była należała... a była coś warta! Nie — i ta przepadła! albo — albo — dodał śmiejąc się i głos zniżając. Wąchał ja dobrze cały dzień gdzie ich tracono, gdzie pochowano! Nie prawda! nie stracono i nie pochowano! Nieprawda! Licho wie co się z niemi stało! jakby ich ścinać mieli, to ktoby to lepiéj zrobił nademnie? albo to nie wiedzą ludzie, że ja wołowi za jednym zamachem łeb utnę... Mieliby innego szukać co dwa i trzy razy tnie, nim duszę z ciała wypędzi! Che — che!
Sam król, jasny pan, nieraz się dziwował i lubował, jak ja tnę.
A kto potrafi lepiéj? kto lepiéj?
Ten Zyrkacz... co mu się ręka trzęsie. Niedoczekanie... albo Charłak co jak ścinał jednego zbójcę, ledwie go czwartego razu dobił... a i tak jeszcze głowa na skórze wisiała... Nieprawda! nie ścinali ich... nie.
Tu pochyliwszy się do stróża jął mówić poufnie i cicho.
— Jak się ztąd wyprowadzili — ja wstałem z barłogu, poszedłem za niemi. Nie wślad — nie głupim. Opodal... na śniegu stopy było znać, bo