Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 146.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

świeżo popruszyło. Królowéj dwornia prowadziła i zawiedli ich do księżego domu, do izby na tumie. Tam ich posadzili.
Począł się śmiać, rad własnemu rozumowi.
Stróż się uląkł.
— Tst — ty głupi! — zawołał — nie plótłbyś. A tobie co do tego? Toć pewnie stało się z rozkazu króla i pana. Milcz i gębę stul.
Kat głową potrząsł, a oczy zmrużone śmiały mu się szydersko.
— Tyś głupi sam — rzekł — co ty wiesz! co ty znasz! Drągiem drzwi zawalić, wody przynieść — i tyle. Z tobą o tém i gadać nie ma co.
Ryba wcale się tém nieobrażając, zajadał znowu z garnka, z uznaniem wyższości swojego towarzysza, spoglądając na niego, gdy ten, jakby od niechcenia mruczał daléj powoli.
— Król! królewskie przykazanie!! ale! To nie królewska rzecz, to księdzowska... Księdze tu i od króla mocniejsi, robią co chcą. Komu chcą życie odbiorą, komu chcą je dadzą, komu chcą je powrócą. Prawi czarodzieje. Dla tego — położył palec na ustach — i ja mówię — milczeć! A co nam tam!
Głową potrząsł i zęby mu się śmiały w ustach otwartych.
— E! kiedy księdzowska rzecz, to ją księdzu można było powiedzieć — odezwał się Ryba.