Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 152.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

smutna, w postawie dumnéj, nad krosnami. Widać było na nich naciągniętą tkaninę purpurową, którą szyła złotem i jedwabiami. W téj chwili jednak robota była przerwana, a piękna pani patrzała na nią obojętnemi oczyma, gdy ksiądz wszedł do izby.
Na widok jego lice się trochę rozjaśniło, przywitała go poufałym półuśmiechem, wskazując niedaleko siedzenie. Sama jednak nie poruszyła się.
Ks. Petrek, codzienny znać gość u markgrafównéj, usiadł rozpoczynając cichą rozmowę po niemiecku. Mówił tym językiem, jak gdyby się z nim w ustach urodził.
— Cóż wy mi tam przynosicie, mój ojcze? — zapytała Oda.
— Ja z mojéj celi, cóż mogę wam przynieść, opócz[1] modlitwy za pomyślność waszą?
— Dziękuję za nią... ja także już wieczorne odmówiłam modlitwy... Ale... nie wiecie co nowego o królu?.. o królu? — spytała.
— Dziś nawet miłościwego pana nie widziałem w oczy — rzekł pisarz.
— Smutny jest ciągle... Uważaliście to?.. wydaje się nieszczęśliwym... — poczęła bawiąc się nićmi z krosien wziętemi piękna Oda.
— A na cóżby potężny pan nasz mógł się skarżyć? — udając dobrodusznego prostaczka, odezwał się ks. Petrek.
Oda ramionami ruszyła, chciała coś powie-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być oprócz.