Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 163.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do lasu? — spytał Zyg. — A którzyż to do lasów pojechali? Jedni podobno poszli paść robaki, a drudzy...
Nie dokończył i żwawo dorzucił.
— Co nam tam do nich?..
— Byłeś pewnie, gdy ich tracili, boś to ty ciekawy wszystkiego — mówił daléj ks. Petrek, uważnie się w karła wpatrując.
— Zaspałem — rzekł Zyg — szkoda... Gdy mnie pies liżąc po twarzy obudził, już było, słyszę, po wszystkiém...
— Gdzie się to odbyło? nie wiesz?..
— A, nie wiem... Jam nie ciekawy, gdzie umierają... ksiądz tam był potrzebniejszy odemnie...
To rzekłszy Zyg wymknął się z pod ręki leżącéj mu na ramieniu i pobiegł ku królewskiemu dworcowi, nie oglądając się już za siebie.
Ksiądz téż powoli do swéj celi się posunął. Po drodze nikt mu już bliżéj znany i potrzebny się nie nastręczył. Dopiero u drzwi swoich zastał czekającego nań, niepoczesnego średnich lat człowieka, którego ubiór oznaczał komornika pańskiego.
Zafrasowany i wylękłéj twarzy, wejrzenia kosego, ruchów niecierpliwych razem i pokornych, oczekujący w progu, zobaczywszy nadchodzącego księdza, ruszył się żywo do pocałowania jego ręki. Ks. Petrek drzwi otworzywszy, wszedł pierwszy i wprowadził go za sobą do celi.
Tu ciemno już było zupełnie, ogień wygasł