Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 167.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

płaczliwie począł Harno — i wół nad siłę nie pociągnie... ja ciągnę z całéj siły...
W piersi się uderzył znowu i mówił daléj.
— Kto to może powiedzieć, że ich nie tracono? ktoby ich żywił, samby śmierć karmił swoją... królby tego nie darował... spadłaby mu głowa, choćby na wysokim karku siedziała... A! przeciw woli królewskiéj!..
I ręce załamał Harno.
— Śmieją to ludzie mówić... któż wie — dołożył cicho ks. Petrek — mógł się téż ktoś ośmielić to uczynić. Możnaż wiedzieć, jak daleko sięga zuchwalstwo ludzkie?.. Śledź, dowiaduj się, słuchaj, podpatruj... Daję ci to za pokutę, rozumiesz?..
Harno dobył garszteczkę drobnych pieniążków srebrnych, cienkich jak blaszki, które naówczas we Wrocławiu bito i z węzełka je wytrząsłszy, księdzu na dłoń zsypał, całując ją.
— Ojcze dobrodzieju, kilka mszy na intencyę biednego grzesznika! żeby ten trup nie chodził za nim!.. Po nocach go słyszę stąpającego dokoła i stękającego strasznie... Budzi mnie ze snu zimną dłonią... pokoju mi nie daje... Jęczy i wyje pod oknami. Kiedyż ja od niego będę wolnym? ojcze!
— Modlić się trzeba, pokutować, a kościołowi służyć z oczyma zamkniętemi — odpowiedział ks. Petrek surowo. — Zdejmiemy z ciebie ten cię-