Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 172.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mienionym człowiekiem, wilkołakiem, którego strzała nie brała, który miał rozum ludzki, a drapieżność wściekłego zwierzęcia.
Na wszystkich tych mieszkańców puszcz, czyhali mnodzy nieprzyjaciele, nie licząc zwierząt drapieżnych, wzajem na siebie wyprawujących łowy krwawe. Kneziowie, panowie, osadnicy, parobczaki szli z oszczepami, z łukami i procami, zastawiali sidła, kopali doły.
Dzieci zaprawiały się na drobném ptastwie, a wyrostki tęskniły za siłą, aby co rychléj pójść w zapasy ze straszniejszém zwierzem, które podpatrzeć, podkraść się do śpiącego, chwycić przebiegłością, najmilszém było zwycięztwem.
Pomiędzy lasem, zwierzem a człowiekiem, węzły były jeszcze silniejsze, znano się nawzajem lepiéj. Puszcza była spiżarnią dla ludzi. Trop na śniegu powiadał nietylko o rodzaju zwierza, ale o jego rozmiarach, sile i charakterze. Dzieci znały nory, pacholęta instynktem domyślały się legowisk.
Wiedział każdy o któréj porze ptacy do snu idą i wstają, kiedy ze zwierza nieopatrzności można skorzystać, a kiedy się jego srogości najbardziéj obawiać potrzeba. Daleki głos, ledwie pochwycony uchem, był naówczas dla ludu zrozumiałą mową, znaczył godziny, przepowiadał pogodę, myśliwy tłumaczył sobie co wył wilk głodny na polu i co ptaki w powietrzu śpiewały.
Zimą, gdy większa część wesołego ptastwa