Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 173.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

odleciała, a pozostałe musiało niespokojnie na skąpy żer pracować w lesie, bez tych głosów i pobudek, martwo było i smutno. Śnieg zalegał doły, wieszał się na gałęziach, utrudniał pochody i zdradzał. Bojaźliwsze stworzenia, jak przy opadaniu liścia tak w śnieżyce, uchodziły z lasów, wygodnisie grzebali sobie doły, aby im w nich ciepléj było. Wszyscy tęsknie z pod tego całuna wyglądali wiosny.
A dla człowieka to była pora łowów łatwych i obfitych, zwłaszcza gdy śniegi okryły się lodową skorupą, która ucieczkę zwierza czyniła trudną i niebezpieczną.
Ówczesne łowy były istotnie jeszcze wyścigami o lepsze, zręczności, przebiegłości, siły. — Często trzeba było życie stawić, myślą pracować, podstępy knować, ślady zacierać, postać zmieniać, aby nie być poznanym i łup swój pochwycić. — Zdala sięgająca strzała niewielką była pomocą, drażniła raczéj niż zabijała. Dzida i oszczep, a pocisk ostry właściwy oręż stanowił.
Dzielnego oka i dzielnéj potrzeba było dłoni, aby tura, żubra lub łosia obalić i niedźwiedziowi wydrzeć życie. W zdartą skórę stroił się myśliwy z dumą, bo ją często własną krwią okupić musiał.
Myśliwémi byli naówczas wszyscy — co wojakami byli, a najpiękniejsza część narodu garnęła się do rycerstwa. Rzadki dzień upłynął bez