Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 176.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

król, konia uderzył i jechał daléj. Dwór szeptał między sobą spoglądając z ukosa.
— Jaksów krew! — mówili po cichu. — Jeszcze posępniejszą, gniewliwszą stała się twarz królewska.
W puszczy już dzień się zrobił jasny, niebo, jakby nie zimowe, czystym się oblokło lazurem, świeciło słońce niby wiosenne, mróz zelżał. Wjechawszy między drzewa wielką otaczające polanę stanęli wszyscy.
Sagan się tu zwierza spodziewał. Jakoż nie czekano długo i na łąkę łosiów kilka wypadło, które zaledwie przystanąwszy na chwilę, natychmiast nazad pierzchliwie się w puszczę cofnęły.
Jeleń jak strzała, nie zatrzymując się, przesadził przez polanę i zniknął, kilka kóz przemknęło bliżéj, tak, że pociskami dosięgnąć je mogła młodzież podbieżawszy i położyła ich dwoje. Król z konia się nie ruszywszy, stał, patrzał i ręka mu nie drgnęła.
Początek ten łowów nie był bardzo szczęśliwy, co grubszy zwierz wszystek ujść zdołał. Wkrótce téż Sagan, już się tu nic więcéj nie spodziewając, daléj poprowadził. Orszak królewski podzielił się na kilka oddziałów, rozstąpił szerzéj, objął przestrzeń znaczniejszą.
Król Bolesław pozostał w jego środku, przy boku mając Radzisza, który nie zwykł go był odstępować.