Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 186.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Tu dopiéro mógł dostrzedz że, witający go, starcem był przygarbionym z długą brodą siwą. Czarna czapeczka okrywała mu głowę wypełzłą; ciemna długa suknia, sznurem grubym ujęta w pasie, służyła za odzież całą.
Stary gospodarz nędznéj chatki, wśród ciemności mógł tylko rozeznać, że miał przed sobą podróżnego i jego konia — ale poznać go, ani się domyśleć kim był, nie było mu podobna.
— Podróżny jestem — rzekł zbliżając się król — zabłąkałem się w lesie — dajcie mi się ogrzać i spocząć u siebie...
Coś niewyraźnego odpowiedział staruszek, ale drzwi uchylił wąziuchne i nizkie, a król, choć zgiąwszy się, wcisnął do małéj sionki. Ztąd drugie drzwi podobne, z prostych desek zbite, wprowadziły go do wnętrza chaty.
Była to, raczéj nora jakiegoś biednego stworzenia, niżeli mieszkanie człowieka. Niezgrabnie i krzywo wzniesione ściany nizkie, polepione gliną, malutką bardzo przestrzeń obejmowały. Za podłogę służyła uklepana na tok ziemia, kamieniami otoczony kilką polnemi, słaby ogienek tlił się w kątku.
Maleńki stolik przy drugiéj ścianie spoczywał na dwu ledwie z kory obdartych pieńkach. Przy nim chwiejąca się ławeczka stała oparta na kołkach w ziemię wbitych, a w rogu z liści suchych nie pokryte niczém, widać było posłanie liche jak