Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 200.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i stronnością dla nikogo, a patrzał tylko wiecznéj sprawiedliwości.
Z podziemnéj krypty słychać było szept modlitwy i westchnienia. Dokoła szumiał las posępnie. Niekiedy żywiéj wiatr puszczę zamiatał i wdzierał się otworem dymnika do izdebki. Na kamieniach ogień dogorywał. Król leżał zadumany, niemal rad będąc, że go opuściła drużyna, że na chwilę pozostał sam z sobą i pustynią.
Cichym krokiem nareszcie wrócił o. Antoni, zasłaniając światło rękami, bo sądził, że król usypiał, ale Bolesław zobaczywszy go, odezwał się żywo.
— Chodźcie, ojcze mój, nie bierze mnie sen, rad jeszcze chwilę spędzę z wami. Na sumieniu mi ciężko, na duszy mi smutno... Znacie wy życie moje?
— Ja? — zapytał ojciec Antoni — a zkądżebym ja miał je znać? Tyle tylko wiem, iż synem jesteście wielkiego Mieszka i że dzieło jego nawrócenia i chrztu ziemi waszéj przedłużacie na chwałę Bożą; że wznosicie kościoły, że złocicie świątynie pańskie i opiekujecie się sługami Chrystusa... Cóż mnie może obchodzić więcéj? Modlimy się za was!..
— Mój ojcze — począł podnosząc się z posłania Bolesław — dobrze czynicie modląc się za mnie, albowiem potrzebuję pomocy z niebios od Boga... Ciężkie jest brzemię moje...