Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 1 225.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Witaj... miłościwy panie! witaj! — Skłonił głowę szydersko.
— W progu grodu zawsze stoi sługa wasz wierny z pozdrowieniem. Dawnoście nie oglądali go, a on was... jeszcze dawniéj, bo od téj godziny, gdy mu oczy ze łba wyjęto.
Dobrzeście uczynili, miłościwy panie, żeście mu wzrok odjęli, nie było na co patrzeć, a o wielkości waszéj dosyć słuchać, aby się jéj dziwować!!
Śmiał się ślepiec... Bolesław nie odezwawszy się słowa, pominął go... Szelest jego kroków usłyszawszy przy sobie, Odylon obie ręce wyciągnął, jakby go chciał pochwycić — lecz król już minął starca, i szedł wprost do kościoła, który był otwarty, a że dano znać natychmiast duchowieństwu, już ono téż we drzwiach na przybywającego oczekiwało, z krzyżem i wodą święconą.
Za Bolesławem, mimo oporu chłopca, który prowadzić go nie chciał, rzucił się natychmiast ślepy, ku kościołowi, aby i tam u grobu apostoła stanąć na oczach królowi.
Mrok panował w katedrze, oświeconéj tylko na prędce rozpaloném światłem, gdy Bolesław wchodził do niéj. Za filarem kruchty, w sukni czarnéj mniszéj, przytulony w cieniu, ukryty stał mnich, któregośmy widzieli w celi ks. Petrka... Stał i oczyma rozognionemi spoglądał na wcho-