Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 012.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

rona nie idzie na szalę... a purpura plam nie osłoni... Bóg mi dał, pielgrzymując po świecie, spotykać ofiary twojego gniewu... Modlą się one nie za ciebie, lecz by zemstę niebios ściągnęły...
Głos mnicha drżący coraz się podnosił, król oczy weń wlepiwszy, zdumiony, przelękły niemal, słuchał go w niemém podziwieniu.
— Mnich jestem — dodał — suknia, którą noszę, prawdę mi rzec każe... Kajać ci się trzeba i krzywdy nagrodzić... bez tego nie znajdziesz spokoju duszy, ani u tego grobu, ani w świątyni pańskiéj, ani w życiu, ani przy zgonie...
To mówiąc podniósł mnich rękę do góry... z pod kaptura błysło oczów dwoje lśniących i szybkim oddalił się krokiem w głąb, nim Bolesław czas miał powstać i zawołać.
Gdy się wreszcie ruszył z klęcznika król i obejrzał wkoło, nie widząc nikogo, z zakrystyi wyglądający kapłan postrzegł to i na skinienie pospieszył. Bolesław stał blady, gniewny i poruszony.
— Kto był ten mnich, który mi śmiał przerwać modlitwę? — zapytał.
Kapłan zrazu nie wiedział, co odpowiedzieć, trwoga go ogarnęła. Król, jakby mu duszno było w kościele, spiesznie począł ku drzwiom wielkim kroczyć, gdzie stał cały dwór jego i gnieźnieńska czekała nań grodowa starszyzna, któréj ulubieniec króla, stary Stoigniew przewodniczył.
Kapłan w ślad dążył za królem.