Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 026.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wań na podzamczu i po gościńcach, mnicha nigdzie znaleziono, ani téż wieści o nim żadnéj nie było.
Wybuchnął król gniewem wielkim.
— Zdrajcami więc tu nawet otoczonym być muszę! zawołał, kiedy mi jeden słaby jakiś, nieznany człek śmie się w oczy urągać i z pod ręki się mojéj wyślizga. — Jeźli ujść nie mógł to go przechowano. Któż on jest! Suknia go broni, więc się zemsty mojéj obawiać nie może. Dla czego uchodzi?
Szło o to wielce Stoigniewowi, a jeszcze bardziéj duchownym przy katedrze, ażeby tajemniczego tego mnicha odkryto i zdjęto z nich posądzenie, że go przechowywać mogli. Dnia więc tego, nie było zakątka w Gnieznie, kędyby pachołkowie z grodu i klerycy nie śledzili zbiega, na gościńcu zatrzymywano wozy i jadących, rozesłano na drogi różne, wszystko bezskutecznie. Popłoch tylko wielki sprawiło to pomiędzy ludnością całą, a król jak przybył chmurnym, nawet pogodą Stoigniewową rozweselić się nie dał.
Jedyną rozrywką było i pociechą dlań, gdy mu tego dnia sotnie pancerników jego i pułki piechoty wyprowadzono na okaz, bo temi się mógł pochlubić. Ani niemieckie lepiéj uzbrojone i wdrożone do wojny nie były. Żołnierz był z najlepszego ludu wybrany, zahartowany wyprawami, za domem już nie tęskniący, bo w obozie o nim zapomniał.