Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 031.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— W Rzymie! nie może być? — ruszając ramionami szepnął ks. Petrek niedowierzająco — wy to mówicie? Zmienia się panujący, zmieniają widoki.
Pochmurno wejrzał Mnich...
— Bezpieczniéj mu korony nie dopuścić, gdy zostanie wysłaną, niż jéj zaprzeczać w Rzymie — mówił ks. Petrek, — a więc... niech cesarz baczność ma, niech pilnować każe. Znane są gościńce...
— Do Rzymu one wszystkie prowadzą! — odparł Mnich — waszym obowiązkiem wyszperać kto i którędy pojedzie, dać znać, wysłać natychmiast.
Sparty na stole ks. pisarz zadumany był smutnie...
— Myślicie, że mi to łatwo? — zawołał śmiejąc się ponuro i szydersko — pisać nie mogę... pismo jest najstraszniejszym zdrajcą. Wysłać niemam kogo, komu zaufać? Oba milczeli długą chwilę.
— Mamże ja na to czekać, abym się tu o czémś więcéj dowiedział? — spytał mnich — gotowym.
Rękami podniesionemi ks. Petrek zaprotestował.
— Pocożeście królowi w oczy wpadli? nacoście na siebie ściągnęli podejrzenie? Wam nie pozostaje nic, tylko jak najśpieszniéj, suknię zrzu-