Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 037.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

olbrzymi ten starzec wychudły, na pierwszy rzut oka, obcym się wydawał. Twarz miał jakby ogorzałą, czarniejsze gałki oczów wypukłych, budowa ciała twardsza była, potężniejsza, inna. Choć włos mu siwiał, gdy otworzył usta, zęby mu błyszczały białe jak u zwierzęcia dzikiego, ostre, do kąsania stworzone. Wejrzenia téż, któremi rzucał na swych towarzyszów łagodnemi nie były... malowała się w nich złość i pogarda razem.
Czeladź leżąca na ziemi i po ławach, czasem ku staremu spoglądała, z pewną trwogą, a zarazem nienawiścią. Nie okazywali mu poszanowania pachołkowie, lecz bać się musieli jego siły. On téż na nich nie zważał i jakby wstręt miał od obcowania z niemi... sam z sobą coś dumał, czy przypominał i o to co go otaczało nie zdawał się troszczyć.
Gdy wreście z pieńka, na którym siedział powstał — nie obrócił się téż do zalegających izbę pachołków, dwu z nich na ziemi leżących przestąpił ogromnemi nogami, kilku rozepchnął i skierował się niedbale wlokąc ku drzwiom wiodącym do świetlicy.
Wstawszy olbrzym ten wydawał się ogromniejszym jeszcze... lecz z pod odzieży kości mu sterczały...
Chudy był straszliwie. Policzki téż miał wpadłe, a na szyi skóra marszczyła się i fałdowała w najdziwaczniejsze zwoje.