Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 038.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Drzwi do świetlicy wiodące, prowadziły do wązkiéj sionki, która izbę czeladzi od niéj przedzielała.
Drugie dopiero otworzywszy starzec się znalazł w obszernéj komnacie. Tu nieład prawie taki jak na podworcu panował. Psów kilka leżących na ziemi, gdy wchodzącego posłyszały, podniosły głowy, i poznawszy go legły znowu spokojne... W kącie na berle siedział ptak zasępiony... widać ulubieniec pana. Chowane wilcze szczenie wystawiło łeb z pod ławy i znikło.
U okna na pokrytéj skórą ławicy szerokiéj, pół siedział, pół leżał, młodzian wysokiego wzrostu, który spojrzał téż na wchodzącego, zwróciwszy doń twarz, i pozostał tak wpatrując się w gościa. Starzec widocznie tu był domowy, szedł powoli rozglądając się... Tu i owdzie porozrzucane szaty zmięte zbierał i składał, kubki na stole stojące ustawił inaczéj, do próżnego dzbanka zajrzał i postawił go w miejscu gdzie znalazł.
Czynił to jakby z bezczynności, aby czémś zająć ręce.
Młody człek patrzał na to milczący. Odziany w suknię zszarzaną, która niegdy była piękną i kosztowną, z piersiami na pół obnażonemi, niedbale podpasany, znać nie ruszał się dnia tego z pod dachu. Twarz jego śniada, nie bez wdzięku, wybladłą była i zmęczoną. Oczy miał jakby nałogiem ukrywania wzroku, wpadłe