Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 042.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kimś dzikim, dłonią się zdawał szukać miecza i począł szybko do Ghezy.
— Oni myślą, prawda? oni myślą, żem ja do niczego niezdatny? żem ja zgnił i zwiądł i zapłakał się i zamęczył!! Gheza? prawda? że ja dobrze udaję przed niemi...
Patrz... ot jakim...
To mówiąc ręce na piersiach złożył, głowę spuścił, wzrok utopił w ziemi... zmalał i skulił się pokornie.
— Ale gdy na swobodę wylecę — Ghezo... gdy mi wolno będzie o moje się upomnieć prawa, dopiero poznają kim ja jestem!
Odprostował się, czoło wzniósł do góry, długie odrzucając włosy, usta mu się dumnie uśmiechnęły, ujął się ręką w bok jedną, a drugą dźwignął w powietrze.
Stary sługa uradowany przypadł mu do kolan i począł w nogi całować.
— Tak! tak! królewiczu mój! orle mój złoty! takim ci trzeba być, takim cię jeszcze stare moje oczy zobaczą.,. Przed niemi milczymy, ja i ty... o! usta zszyte mieć, mieć trzeba. Pytają mnie często chytrzy ludzie — co Bezprym? Ja tylko ruszam ramionami. Ginie marnie, tęsknota go zżera! mówię — a no, niech uchowa Bóg, aby to prawda była.
— A jednak ot tak żyć — Ghezo — tak czekać, tak nasłuchiwać — zawołał Bezprym — cięż-