Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 046.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Różne prawią téż rzeczy — ciągnął daléj Gheza. — Słyszał pan mój o Jaksach, co ich tracić mieli... Mówią, że królowa ich gdzieś schowała... ludzie prorokują, że się to wyda i król skorzysta, by w gniewie starą porzucić a wziąć młodą...
Bezprym się wstrząsnął.
— Co mi tam! — zawołał — mnie z tego nic! mojego losu to nie poprawi!
— Kto wie! — szepnął Gheza.
Gdy tak rozmawiali, a w izbie ciemniało, przez okna, które ku okopom wychodziły na gościniec, dosłyszeli szumu i wrzawy. Bezprym spójrzał.
Orszak wojenny zbliżał się powoli. Na czele jego jechał na koniu siwym, wykwintnie rycersko ubrany młodzieniec, pięknéj i wesołéj twarzy. Na głowie miał szyszak z piórem czerwoném, lśniący od złotéj blachy, którą był w części okryty, na piersiach pancerz łuskowy, na nim płaszcz z futrem. Pas nasadzany kamieniami, trzymał miecz w złoto okuty u boku. Twarz jeźdzca z dumą zwracała się ku zamkowi, do którego jechał. Za nim dwu starych wojewodów konno i świetny orszak postępował, pancernicy wszyscy ludzie dorodni i doborni. Przez okno wysoko umieszczone, tylko głowy koni i ludzi mógł dojrzeć Bezprym. Zobaczywszy na czele jadącego Mieszka pobladł i pięści zacisnął. Zerwał się z ławy, aby uniknąć tego widoku, nic nie mówiąc, ale cały drżący. Gheza, który dojrzał przy-