Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 049.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

panią, było wytworne, świetne, lecz zarazem poważne jak ona. Stała przed mężem w sukni czarnéj, w czepcu mężatek, sama krzyż mając na piersi i dziecię trzymając uśmiechnięte, na którego białéj szyi także krzyżyk złoty był zawieszony.
Mieszko ku obu wyciągnął ręce na powitanie.
Ryksa wedle zwyczaju schyliła się do ręki swojego pana, on usta zlekka przyłożył do jéj czoła, dzieciaka pocałował i wnet królewna oddała go stojącéj za sobą niewieście.
Emnilda nie chcąc w téj pierwszéj chwili synowi być i synowéj natrętną, do wnuka poszła i z nim razem znikła w bocznéj izbie. Na twarzy Mieszka nie tyle znać było radości co znużenia.
— Zwlec się muszę z tych żelaznych pęt! — zawołał do żony — głodny jestem... spragniony... Idę zbroję złożyć i powrócę...
Ryksa chciała o coś go spytać; ręką dał znak, jakby słuchać nie chciał i wyszedł.
Gdy jéj z oczów znikł, jakiś czas stała z wzrokiem w ziemię wlepionym, potém zwróciła się ku stronie, w którą wyniesiono dziecię i spokojna, chłodna wyszła za starą królową.
W izbie, w któréj się królewicz rozbierał, gwarno było. Komnata sypialna cała na zbrojownię wyglądała; obwieszona tarczami, siekierami bojowemi, włóczniami, pancerzami wytwornemi. Ogień, który się na kominie palił, błyskał na że-