Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 054.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ruszać z górnéj ławy. Stanąwszy w progu gniewny pan, zawahał się wszakże co miał czynić. Brat mu ustąpić nie chciał, gwałtem go wyrzucić i rozjątrzyć, a niepotrzebną we dworze czynić wrzawę, nieżyczył sobie królewicz.
Z za obłoków pary w téj chwil[1] ujrzał nagiego Bezpryma na górnéj ławie, z rękami pod głowę podłożonemi, z nogami podniesionemi do góry, zdającego się czekać i wyzywać gwałt.
To zuchwalstwo rozgniewało Mieszka.
— Precz! do łaźni czeladnéj! słyszysz!.. — krzyknął rękę podnosząc.
— Każ mnie wyrzucić! — odparł chłodno Bezprym — jeźli się ważysz na to, ale twojéj czeladzi łby porozbijam, jeźli się mnie tknąć waży...
— Mamli ja czekać na ciebie? — począł rzucając się Mieszko.
— Wolno ci się parzyć... ja nie bronię... — szydersko mruknął Bezprym.
Nie mogąc wytrzymać dłużéj, idącym za sobą wskazał królewicz nic nie mówiąc na brata.
Słudzy zawahali się. Stali spoglądając jedni na drugich. Bezprym był silny i odważny, mógł dotrzymać co obiecywał. Pachołkom niebardzo się chciało głów nadstawiać. Po za niemi jednak stało dwóch z czeladzi łaziebnéj, na pół nagich drabów ogromnych i silnych, niewolników wojennych, stworzeń na pół dzikich, dla których

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być chwili.