Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 057.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zdrętwienia okrutnego nie zmieniły w sen gorączkowy.
Gdy Mieszko po łaźni przyodziawszy się powrócił do żony i matki, Ryksa łatwo poznać mogła po twarzy jego, która nigdy nic ukryć nie umiała, że nim jeszcze jakiś niedogorzały gniew miotał, ale pytać go nie śmiała. Posępnym był królewicz i milczącym, a zwierzać się nie chciał z tego co uczynił.
Nie mogło to pozostać w ukryciu, tajemnicą dla nikogo. Z okien owego podwórka wielu na to patrzało ludzi, czeladź królewicza była świadkiem wypadku, natychmiast wieść się rozbiegła po dworze, doszła do królowéj, która ją przyjęła z przerażeniem, do Ryksy, wcale niemyślącéj ujmować się za Bezpryma, naostatek do Ody, która się tém uradowała.
Tegoż wieczora, późno już do celi ks. Petrka, który jeszcze odprawiał modlitwy, zapukał zdyszany Harno. Z twarzy zaraz poznał ksiądz, że mu wieść jakąś ciekawą przynosił, i posunął się naprzeciw niemu.
— Królewicz powrócił! — ozwał się przybyły.
— Nie miałeś z czém przychodzić, bo to dla mnie nie nowina — przerwał kwaśno ks. Petrek.
— To nic — dodał komornik — to nic... ale zaraz przybywszy zachciało mu się do łaźni. Tam parzył się Bezprym i ustąpić mu nie chciał...