Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 058.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Kazał go precz na dwór, na śnieg wyrzucić... i łaziebnicy ledwie mu dali radę...
Ks. Petrek słuchał z widoczną radością, któréj w pierwszéj chwili zapomniał nawet ukryć. Harno téż, jak człowiek prosty, co się z każdéj psoty śmieje, niemal się cieszył z téj przygody.
— I Bezprym to zniósł?.. tak?.. — zapytał księżyna — i nic?..
— A co miał czynić? Zamknięto drzwi łaźni wewnątrz drągiem... Gheza go wziął, otulił i niemal zaniósł do izby, bo ledwie mógł iść potłuczony...
Uśmiechu błogiego jakiegoś uszczęśliwienia, który się po ustach ks. Petrka prześliznął, niepodobna opisać. Rad był widocznie téj katastrofie, lecz przed Harnem nie chciał się zdradzić, wprędce więc twarz zasępił i rzekł pocichu.
— Wielkie to nieszczęście, gdy się ludzie blizcy tak nienawidzą... i takich dopuszczają gwałtów na sobie... A byli świadkowie?
— Łaziebnicy, czeladź, pełno ludzi... srom widzieli wszyscy.
Ksiądz Petrek głową litościwie potrząsał. Harno ucałowawszy rękę jego, rad że pierwszy mu przyniósł wiadomość tę tak ważną, pokłonił się i z izby wysunął.
Tegoż wieczora wiedziano o tém na podzamczu, mówiono w całym grodzie. Ludzie jedni brali stronę królewicza, mniejsza liczba litowała