Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 061.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nie młody z lampką w ręku, którą osłaniał. — Okryty był suknią czarną, kroju jakim ją duchowni nosili, z sukna grubego. Na głowie miał czapeczkę z futrem która mu uszy i część bladych okrywała policzków.
Wszedłszy jakby z obawą i wahaniem, wzrokiem niepewnym, strwożonym, popatrzał na dwu braci, pilno się im przyglądając. Być może, iż inaczéj wcale wyobrażał sobie zbójców na śmierć skazanych. Gdy zobaczył łagodne a smętne twarze Jaksów, którzy za ręce się trzymając powstali z ziemi, mocno zdziwionym się zdawał. Palec położył na ustach. Zawrócił się szybko ku drzwiom któremi wszedł i z za nich wydobył kosz zostawiony. Było w nim jedzenie, jakiego dawno już dwaj skazani nie kosztowali, był dzbanek z napojem.
W milczeniu starowina koszyk postawił przed niemi, ruchem ręki zachęcając ich do jedzenia, lampkę postawił na przymurku. Sam ręce złożywszy, stał niemy i zaciekawiony ciągle w nich wpatrując.
Andruszka pierwszy się odezwał po cichu.
— Mój ojcze, kiedy nas tracić mają?
Usłyszawszy głos, jakby się go uląkł przybyły, znowu rękę na ustach położył.
— Nic — nic — niewiem nic.
— Lecz.