Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 062.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— To wam powie kto inny, nie moja rzecz. I ręką na kosz pokazał.
Chociaż nie pewni przyszłego losu swojego Jaksowie, tak byli zgłodniali, że Jurga wyciągnął rękę do kosza. Zobaczywszy ich jedzących, stary postał chwilę, zostawił lampkę, mało co dającą światełka i wyszedł drzwi zamykając za sobą.
W dzbanie był miód, jadło z mięsiwa i chleba złożone, wydało się ono zgłodniałym dziwnie dobrém. Zapomnieli, że może wkrótce przyjdzie umierać. Srogi głód miał swe prawa, które zmuszały zapomnieć nawet o niebezpieczeństwie. Przygotowani na śmierć z rycerską obojętnością, czekali godziny wyroku. Jakąś siłę nową wlał w nich napój i jadło. Andruszka się uśmiechnął.
— Po co nas karmią na śmierć? — zawołał.
— Kto wie? — rzekł Jurga — coś się stać musiało. Wyrok królewski śmierć przededniem zapowiadzał, a to już dzień, biały dzień.
Jurga wskazał okno w górze wysoko, przez którego okiennicy szczeliny widać było przedzierający się blask dnia jasnego.
— Tak! dzień! — potwierdził Andruszka.
— Może się na jednym wreście zlitują — dodał młodszy. Jeżeli ważą jeszcze którego mają tracić — jam gotowy.
Starszy go po ręku uderzył i głową potrząsł, w téjże chwili klucz się w zamku obrócił. Otworzyły się one, i schylając się wszedł inny du-