Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 070.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tym ważniejsza to rzecz — dodał opat — iż, nie wiem w jaki sposób i z jakiego powodu — obudziły się w ludziach podejrzenia, iż nie zostaliście straceni. Nieprzyjaciele tych... którym winniście ocalenie, (opat wymienić nie chciał nikogo) mogliby z najmniejszéj korzystać poszlaki, by przed królem ich oskarżyć. Ostrożności więc potrzeba nadzwyczajnéj.
Chociaż opat Aron, chciał czekać na to, aby Jurga, który przychodził do siebie, sił więcéj nabrał. Zaręczyli mu oba, że podołają i najcięższéj podróży, gdy się na swobodę, powietrze i światło wydobędą.
Dnia jednak nie wyznaczono do wyjazdu. Oba bracia z gorączką niecierpliwą go wyczekiwali.
Jednego wieczora, gdy każdy szelest ich poruszał tak, że się natychmiast zrywali, sądząc, iż już nadeszła godzina — w istocie, późniéj niż zwykle we drzwiach klucz się dał słyszeć. Otwarł je kleryk stary, ale za nim widać było w progu stojące i jakby wahające się, czy wnijść mają, dwie jeszcze osoby.
Potwierdziły się domysły Jurgi, gdy zdala we drzwiach poznał naprzód starego Sieciecha — ale za nim szła, z zasłoną na twarz zapuszczoną — niewiasta... Serce powiedziało więźniowi, choć się tego nie mógł nigdy spodziewać, że to była Teodora.