Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 072.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

was kto inny, czyjego imienia wyrzec mi się nie godzi.
Zdziwili się Jaksowie — lecz i teraz jeszcze królowa im na myśl nie przyszła. Wiedzieli, że prosiła i ona za niemi, ale prośba odrzuconą została.
Dopytywać nie śmieli.
Po krótkiem pożegnaniu, z którego dowiedzieli się, iż téjże nocy wyruszyć mają, Sieciech z córką opuścił więzienie, a bracia żywo poczęli się gotować do drogi, do któréj już odzież i oręż mieli przez opata dostarczone. Stary kleryk im pomagał.
Późna już była noc, gdy wszedł opat Aron... Z nim razem opuścili celę w Tumie, i zeszli w podwórze, gdzie na nich dwa konie czekały. Kazano im je aż do wrót, w których straż stała prowadzić w ręku. Niedaleko od tumu furta wiodła na pole. U téj jak u innych, choć czasu pokoju było to zbyteczném, straż stała.
Lecz Bolesław wszelakiéj zdrady, podejścia i napaści się obawiał.
Opat Aron pierwszy, dając się poznać straży wyszedł ztąd na pole i opowiadając swoich dwu posłańców, braci za sobą wyprowadził.
Ucałowawszy rękę jego, dosiedli koni, z niewysłowioném tém uczuciem, jakiego doznaje człowiek długo zamknięty, gdy nagle wydobędzie się na swobodę... Nie mówiąc do siebie słowa, poparli konie co żywiéj oddalając się od grodu,