Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 074.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

I ci jednak, przyjmując ks. Protonotarjusza gościnnie, bliższych z nim nie zawierali stosunków. Umiał on zręcznie i tu i gdzieindziéj rozmowę naprowadzać na smutną tragedję Jaksów, rzucał dwuznaczne wyrazy, pragnąc dać do zrozumienia, że coś wiedział, i że był do tajemnicy przypuszczonym — to mu jednak do wydobycia jéj nie pomogło,[1]
Z rozmaitych poszlak zdawało się ks. pisarzowi, iż Jaksowie gdzieindziéj schronienia znaleść nie mogli, tylko u tych księży. Tu więc skierował swe kroki, już nie do starszyzny się zwracając, ale do kleryków i posługaczy kościelnych.
Milczący staruszek, który miał klucz od więzienia Jaksów, i w ogóle od wszystkich izb na tumie, dla gości obcych i dla winowajców przeznaczonych — zdał mu się najpewniéj rzeczy świadomym. Był to milczący starowina, pobożny służka kościoła, który nad jedno święcenie więcéj nie miał i mieć nie pragnął, przy katedrze gorliwie chodził, szanował starszych, rozkazy ich spełniał i daleko nie widział. Zwano go bratem Ruprechtem. Przy pierwszéj swéj bytności około tumu, ks. Petrek rozmowę z nim przyjaźną zawiązał. Brat Ruprecht, któremu pochlebiało to, że kapłan tak wysoko u dworu położony, poufale się z nim obchodził — chętnie się wdał w gawędę, nie sądząc, ażeby dla ks. Petrka mogły być jakie tajemnice.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast przecinka winna być kropka.