Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 092.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nich konie pobrano, a ich samych do foresterium wpuszczono.
Gospoda ta dla obcych pustą była, ale gotową na ich przyjęcie. Ogień się palił na kominie i z wielkiéj téj izby widać było drzwi kilkoro, do osobnych cel prowadzących.
Ogromny stół, na którym parę kuflów cynowych zapomniano, na ścianie wizerunek Chrystusa, ławy i parę stołów, podłoga matami wysłana... oto wszystko, co w gospodzie znaleźli. Zaledwie do niéj weszli, gdy czarno ubrany, z wesołą twarzą, oczyma ciemnemi pełnemi ognia, rumiany, z wyrazem jakiegoś spokoju i szczęścia, którego Jaksowie dawno już nie spotykali na ludzkich obliczach, ukazał się na progu młody nowicyusz.
Widocznie obowiązkiem jego być musiało gości tu witać i przyjmować. Francuz rodem, nauczył się był jako tako języka i sam dobrodusznie śmiał się z własnéj mowy. Przywitawszy Jaksów, spytał czyby głodni nie byli i zarazem oznajmił, że o. przeor jest w chórze, a za chwilę, gdy się skończą modlitwy, przyjdzie do nich. Zajął się zaraz bardzo pilnie przybyłemi i z wielką troskliwością o drogę, o któréj niebardzo mówić mogli, rozpytywać począł.
Obowiązki gościnności zarazem i ciekawość poznania tego kraju, którego jeden tylko widział zakątek, pobudzały młodego kleryka do rozmowy,