Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 109.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

za złe nie mieli powinowatym, iż go odstępowali, a gdyby w téj chwili zasłyszeli o niebezpieczeństwie grożącém Bolesławowi, ważyliby się pewnie, bodaj na śmierć, by go ratować.
Z temi uczuciami sprzecznemi, i wdzięczności dla rodziny i miłości dla króla, spędzili wieczór cały na rozmowie tak ożywionéj, iż się nie spostrzegli, jak zadzwoniono na pierwszy śpiew w chórze. Była noc; zakonnicy spieszyli chwalić Boga na zaraniu... a im sen skleił powieki.
Następnego dnia odwiedził ich przeor, z którego twarzy domyślili się tylko, iż miał dla nich życzliwe usposobienie. Być mogło, iż wczorajsze opowiadania o znaczeniu rodziny podniosły ich w oczach jego.
Jurga śmielszy, skorzystał z tego dobrotliwego usposobienia o. Benedykta i wybiegł za odchodzącym w korytarz. Tu powtórnie ucałowawszy rękę jego, odezwał się pocichu.
— A! mój ojcze! mam do was prośbę wielką. Bóg widzi, nie dla mnie... o brata mi więcéj idzie... Myśmy tak do zamknięcia między czterema ścianami nie nawykli. Andruszka mi schnie, patrząc na lasy... Gdybyście pozwolili nam na łowy wybiedz...
Prośba ta była tak naturalna naówczas ze strony wojaków, iż się jéj przeor nie mógł zadziwić. Widywał on sam we Francyi nie jednego