Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 142.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Czuć było las stary jeleniami, kozami, może niedźwiedziem i dzikiem. Andruszka i Jurga, jadąc spoglądali czy gdzie nie dojrzą tropu... Lecz lisie i zajęcze obojętne im były. Spieszyli głębiéj się w bór zapuścić, jakby powracali do domu. Czuli się w nim swojsko, wszystko choć w okolicy nieznanéj, zdało się im znajomém, przeczuwali niemal doliny, zakręty i gąszcze, które mieli spotykać.
Jechali cicho, czasem spoglądając na siebie i mówiąc oczyma.
— Jak nam tu dobrze!
— W klasztorze — odezwał się Andruszka — ludzie mili i gościna uprzejma — niech im Bóg za schronienie płaci... lecz zawsze to więzienie.
— A ludzie ci w niém po dobréj woli żyją, i Odon powiada, żeby swéj celi za królewskie nie zamienił pałace.
— Święci są — dodał Andruszka — a no świętych trzeba, żeby wytrzymać z niemi.
Straszne życie! każdego dnia wraca jednakowe... zawsze téż same...
Usnąć z niemi można...
— A oni weseli są i z twarzy ich widać, że szczęśliwi — rzekł Jurga.
— Inni to jacyś ludzie — odparł starszy — chyba w sobie wojaczéj krwi nie mają.
Gdy tak mówili rozpatrując się po lesie, Jurga syknął wskazując tropy świeże. Poznał w nich