Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 161.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wam! Po co? Co musi się stać to się stanie... poleje się krew... o! poleje...
Dziwnéj téj mowy, do któréj nie byli nawykli, słuchali w milczeniu Jaksowie i Jaśko. Gościom się ze starym gospodarzem spierać i nie chciało i nie godziło, tylko synowiec rzekł, gdy on swojego dokończył.
— Bóg nas od nieszczęścia uchowa! a dzieło króla pana naszego pobłogosławi...
Śmiechem szyderskim Domosul odpowiedział, wstając z ławy, aby świeżéj napić się wody.
— Co z wami gadać! — mruknął — jaja od kur mądrzejsze dziś...
Na rozmowie czasu dosyć upłynęło, wstali Jaksowie, do odjazdu się sposobiąc. Wstał téż Jaśko, ofiarując się dla bezpieczeństwa ku Tyńcowi ich przeprowadzić. Gdy się ze starym żegnali, uparł przecie, aby konia od siebie dał pod Jurgę, i wyszedł z nimi w podwórze, gdzie już mierzyn niepozorny stał gotowy. Za uzdę go ująwszy Domosul, cugle od niéj oddał Jurdze w ręce, głową kiwnął i na synowca nie spojrzawszy nawet, powrócił nazad do swojego podziemia.
Tak tedy w towarzystwie Jaśka ruszyli ze Skały w las znowu, a gdy się od niéj oddalili, westchnął on, zwracając ku niéj głowę.
— Domosul umrze jakim żył — rzekł — stara swoboda i obyczaj milsze mu nadewszystko... Ani króla, ani duchownych znać nie chce... Zubożał