Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 167.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

za gwiazda szczęśliwa ciebie tu do nas przyprowadziła w porę?!
Protonotaryusz szedł do pocałowania ręki, a otrzymał uścisk braterski.
— Najmilejszy bracie — mówił otyły duchowny — oczom nie wierzę... Tyżeś to?
— Ojcze Emerardzie! ja jestem! ja... acz sam ledwie wierzę, jakem się tu mógł znaleźć, gdym najmniejszéj nie miał tego szczęścia nadziei...
— Z niczém złém przecie nie przybywacie?
— Z niczém dobrém téż! — rzekł ks. Petrek. Lecz... mogęż was o gościnę prosić tu... czy...
— Dla was znajdzie się izba — odparł stary — ludzi wyślijcie do gospody... Pełno u nas jak zawsze. Najdostojniejszy pan nasz arcybiskup nigdy od najazdu wolnym nie jest...
Ojciec Emerard mówiąc to w dłonie klasnął, nakazał milczenie przybyłemu, powtórzył ten znak i wchodzącemu braciszkowi wydał rozkazy.
— Najdostojniejszego pana naszego — rzekł odprawiwszy braciszka — dziś się ani ujrzéć spodziewajcie. Brandeburgskiego mamy gościa, z którym zgodę czyniemy, albo raczéj on z nami, cięgi wziąwszy... Cesarski posłaniec na listy czeka... Za chwilę chleb wieczorny w refektarzu dla nas podadzą, pójdziecie ze mną. Arcybiskup dziś jeszcze wiedzieć o was będzie... ale... cóż niesiecie? pokój czy wojnę?
I śmiejąc się dodał opasły Emerard.