Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 170.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wało się z praw ogólnych. Widać więc było i rozmaicie popostrzygane głowy, na których korony ledwie dostrzedz było można, i wąsy zawiesiste i brody różnie trefione, a przy nich suknie szare, bronzowe, oszywane, pasami nasadzanemi bogato ujęte, i czarne sutanny, i krótkie odzieże, przy których buty jakby do konia, ostrogami opatrzone, niczyjego nie zwracały oka. Jeden z młodszych księży, krewny arcybiskupa przyszedł tu z sokołem ulubionym na ręku, którym się lubował i drugim go okazywał, nie zbywało téż na psach, oczekujących na resztki wieczerzy.
Gwar w refektarzu panował wesoły. Kilku gości świeckich wmięszanych między duchowieństwo, dodawało rozmowie rubasznego ognia, który w owe czasy zdrożnym się nie wydawał nikomu.
Przytomni na kilka kupek rozdzieleni, rozprawiali jedni o cudach i pobożnych przedmiotach, drudzy o łowach, inni o wojnie. Gdy ks. Emerard z protonotaryuszem ukazali się w progu, wiele oczów zwróciło się ku nim. Ks. Petrka nie wszyscy tu znali... Z oddalonego kąta wystąpił zobaczywszy go w benedyktyńskiéj sukni mnich i jakby oczom nie wierzył, ręce szeroko rozdjął.
Był to ten sam, która[1] ks. Petrka odwiedzał w Poznaniu, a królowi Bolesławowi uszedł w Gnieznie...
Przystąpił on żywo do przybyłego — i popatrzywszy nań długą chwilę, rzekł.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być który.