Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 189.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i pilności zabraknie — nie dadzą im nowéj mocy? Kto wie co oni tam pod niebytność moją przedsiębrać mogą? co knuć tajemnego? a któżto o tém doniesie gdzie należy?
— Słuszna co mówicie — odezwał się Gero — więc wszystko to rozważywszy na szali roztropności, odpowiedź wam damy w niedługim czasie.
To mówiąc pobłogosławił zgromadzenie, które powstało i ruszyli się z miejsc wszyscy. Milczenie panowało w izbie. Thietmar idąc u boku zwierzchnika, towarzyszył mu do komnat wewnętrznych.
O. Emerard zabrał się téż do wyjścia z widoczną radością, iż się narada skończyła.
Mnich benedyktyn posępny się wysunął, dając widzieć po sobie, iż choć więcéj mówić nie śmiał, myślał wiele i inaczéj.
O. Emerard ujął pod rękę ks. Petrka i szepnął mu na ucho.
— Wszystko to sprawy poważne i wielkiéj a największéj wagi, aliści sprawa żołądka w człowieku śmiertelnym i ułomnym, do poślednich się liczyć nie powinna. Z niego płyną siły, na chwałę Bożą się spotrzebowujące.
Tu pochylił mu się jeszcze bliżéj ucha.
— Chodź — rzekł — wino mam, ofiarowane mi z Burgundyi, koronowanych ust godne, skosztujemy go, bo takiego u Bolesława pić nie będziesz. Ten słyszę w piwo wierzy i pogański swój miód.
— Który do pogardzenia nie jest — odpowie-