Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 199.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Potém nie mówiąc nic głową znak dała, że spełni rozkaz, i wyszła spiesznie.
Panicha wszędzie się wcisnąć umiała; ludzie, choć ją podejrzywali o różne sprawy, wyśmiewali się chętnie, szydzili z niéj i to ich zabawiało. Tego samego dnia znalazła się w podwórku Bezpryma i pod ścianą usiadłszy na pieńku, udała że drzémie. Najrzeli ją pachołkowie i zaczęli krzyczeć, łając i przedrwiewając; odpowiedziała im przekleństwy, żądając, by jéj spokojnie dali choć zasnąć, gdyż gdzieindziéj nie miała pokoju.
Udawała tak napół uśpioną, gdy nierychło Gheza się przewlókł w brudnym kożuchu przez podwórze. Najrzawszy go posunęła się za nim do sieni. Węgier się obawiał czarownic i krzyknął, aby się do niego nie zbliżała.
— Ja z wami mówić muszę, nie dla was, dajby was licho gniotło — zawarczała baba — a dla waszego królewicza. Jeśli go miłujecie, to mnie posłuchajcie.
Gheza stanął, wszakże zdaleka się trzymając.
Zwolna, nie chcąc podnosić głosu, zbliżyła się Panicha ostrożnie.
— Staraj się, ty stary, dostać potajemnie do markgrafównéj... ona wam na biedę waszą radzić chce. Rozumiesz? A panu Bogu i staréj babie podziękujcie, że wam to przyniosła.
Gheza nie zdawał się dobrze rozumieć, po-