Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 207.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Tu nadzwyczajne odwiedziny jego popłoch wzbudziły ogromny, a gdy nie oznajmując się, wszedł do izby Bezpryma, którego zastał w nędznéj odzieży przed ogniem wyciągniętego na ziemi z psami razem, królewski syn ledwie oczom swym wierząc, długo nań patrzał nim powstał, aby posłuchać z czém przychodzi.
Sieciechowi żal było Bezpryma, jak wielu innym na dworze.
— Przychodzę do was, miłościwy panie od króla — rzekł — ze słowem dobrem.
Rozśmiał się Bezprym szydersko.
— Nie śmiejcie się — mówił stary — król chce was jutro widzieć u siebie i z Mieszkiem pojednać.
Krew uderzyła na twarz synowi Judyty, — zerwał się z ziemi cały, wstając jak oparzony, psy za nim skoczyły przelękłe, zaczynając warczeć i szczekać.
— Co król każe, spełnić się musi — spokojnie dodał Sieciech — a dla waszego dobra téż tego potrzeba. — Otrzymacie więcéj swobody, pewnie i inne jakie dobrodziejstwa. Serce królewskie poruszyło się dla was.
Milczał uśmiechając się drwiąco Bezprym — patrzał w ziemię, Sieciech ciągnął powoli.
— Ojcu potrzeba wiele zapomnieć. Któż wie ażali on nie próbuje i nie doświadcza?
Bądźcie dobréj myśli — a jutro go nie dra-