Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 209.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dzie ci rękę podać. Nie masz się kryć jak wilk. Przychodź na dwór, jedź na łowy, idź na wojnę, ale bądź wiernym mnie i moim postanowieniom.
Bezprym milczał.
Król widocznie czekał odpowiedzi, po kilkakroć wyzywając do niéj spojrzeniem.
— Mów — dodał.
— Nie mam co mówić — odparł Bezprym — uczyniony zostałem niewolnikiem, rab nie ma prawa ust otworzyć. Jam mówić zapomniał.
Zawrzał z gniewu król.
— Dość — zawołał — przebaczam ci to, a no mówię — dość! chceszli być cały. Dość. Nikt mnie nie ma prawa do rachunku pozywać, oprócz Boga! Milcz.
Bezprym chciał odejść.
— Stój. — Mieszko przyjdzie.
Nastało milczenie ciężkie. Niekiedy syn i ojciec mierzyli się oczyma. Mieszko nie nadchodził. Król Bolesław gniewnym już był na niego. Zawołał komorników stojących u drzwi, aby go natychmiast przywiedziono.
Na ostatek usłyszano krok spieszny i ciężki, wchodził Mieszko, przybrany z niemiecka, strojny, dumny. U drzwi stojącego brata potrącił mijając i widzieć go niechcąc — szedł królowi się pokłonić. Nie odpowiadając mu Bolesław wskazał Bezpryma.
— Skrzywdziłeś brata — rzekł — źleś uczynił