Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 211.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się pokłonił i spiesznie wyszedł z sypialni. Bezprym stał.
— Idź — odezwał się król — a bywaj codzień u boku mojego i nie kryj się po dziurach. Chcę cię widzieć.
Gdy Bezprym wyszedł, wstał król, oko jego padło przypadkiem na to miejsca[1], gdzie stali bracia jednając się z sobą. Na świeżo wymytéj podłodze białéj, pięć wielkich kropli krwi jeszcze nie zaschłéj świeciło.
Wejrzenie Bolesława oderwać się od nich nie mogło. Zrozumiał on, co krew tę wycisnęło, lecz chciał odgadnąć z czyjéj spłynęła ręki. Silnego potrzebował następcy, któryby nie krew z siebie dać sączyć, ale ją toczyć umiał.
Ani się dziwił król, iż gniew pałał w braciach i przemógł posłuszeństwo, chciał tylko pewności, który z nich silniejszy? A gdy w chwilę po tém król wszedł do izby zastawionych stołów, gdzie nań oczekiwał zwykły tłum swoich i obcych — i ujrzał tam Mieszka przy żonie, Bezpryma w dali osamotnionego, nie poglądał im na twarze, szukał ich rąk, aby się przekonać która z nich krwawą była...
Gdy Mieszko sięgnął do misy, zczerniałe jego paznogcie zdradziły tajemnicę.
Na dworze tego dnia wiele twarzy się rozjaśniło. Nie mówiąc nic tryumfowała Oda. Na ręku jéj złoty błyszczał obręczyk, a w oczach jakaś

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – miejsce.